Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2014

Dermatol i Kalium manganicum czyli proszki w Apteczce (3)

W domowej apteczce i w wyprawach wakacyjnych zmieszczą się na pewno 2 papierowe torebeczki z proszkami o nazwach: Dermatol i nadmanganian potasu - Kalium manganicum. Mają formę sypką więc się nie porozlewają w torebkach czy walizkach. Obydwa są dostępne w aptece. Dermatol to sproszkowana substancja, którą jest (o naukowo brzmiącej nazwie) - zasadowy galusan bizmutu.  Stosuje się go zewnętrznie na skaleczenia, otarcia, rany i to nawet te krwawiące i ropiejące, gdyż lekko posypane takim proszkiem ładnie się wysuszają.  Działa przeciwzapalnie, przeciwgnilnie, ściągająco, Może być stosowany także przy hemoroidach (czopki: Hemorectal , Procto-hemolan ), Leczy wypryski trądzikowe, owrzodzenia, odparzenia, stany zapalne skóry. Może być dodatkiem do maści, kremów, czopków, mazideł czy zawiesin. Ale jak to się używa? Wystarczy posypać niewielką ilością proszku na sączącą się ranę czy miejsce chorobowo zmienione - i już! O ile Dermatol stosujemy bezpośrednio

Sobowtór.

- Czekasz na mutrę, ołmę? Starszy pan z laską, niepełnym uzębieniem, podchodzi do ławki na której siedzę i mnie dopytuje. - Ja? Czekam, aż aptekę otworzą. - A do aptyki? joł tyż. Bo chcał zapytać o leki. - Niech pan pokaże, to panu powiem. - Pokazał kartkę z lekami ja mu odpowiedziałam na pytania. Zbaraniał i mówi:  - To ty soł znasz? - No muszę, bo tu pracuję. Zaniemówił, otworzył szeroko oczy, na to nadszedł szef. - Chyba mam sobowtóra. Powiedziałam na głos i zaprosiłam pana starszego do apteki. Już zrozumiał... Przypominało mi się, że kiedyś już w poprzedniej pracy pacjent też mi wmawiał, że śpiewałam w chórze kościelnym na mszy odpustowej w osiedlowym kościele. - Bardzo ładnie pani śpiewa! Na dzień dobry pacjent komplementuje. - Ja to proszę pana śpiewam czasem, owszem ale pod prysznicem lub w aucie jak nikt nie słucha. - E, no widziałem panią na wczorajszej mszy z tym chórem, co do nas gościnnie przyjechał. Od razu pomyślałem, że pójdę i pogratu

Jodyna i płyn Lugola. Apteczka pierwszej pomocy (2).

Jodyna Jednym z najstarszych leków odkażających jest Jodyna. Ciemnobrunatna ciecz, sprzedawana w małych, szklanych, ciemnych buteleczkach. To 3% SPIRYTUSOWY roztwór jodu z jodkiem potasu. Kiedyś wykonywano go w aptekach w recepturze, teraz jest produkowany już przemysłowo. 1. Zabójczo działa na bakterie, grzyby, wirusy. 2. Dezynfekuje zranienia i otarcia, ale nie można stosować jodyny na otwarte rany (np.: cięte). 3. Może być stosowana do walki z trądzikiem. Kiedyś stosowano jodynę w gabinetach kosmetycznych, rozcieńczano ją z wodą i takim roztworem przemywano twarz. Skóra była dezynfekowana i przez to zmniejszała objawy trądziku. Ciekawostką jest to, że równomiernie nałożony na skórę, roztwór z jodyną nadaje opalony odcień - co panie wykorzystywały kiedyś zamiast samoopalaczy. Wadą jest to, że może zabarwiać skórę na brudnawy, żółtawo - pomarańczowy  kolor i pozostawia smugi Ponadto jod wchłania się do organizmu i może uczulać, a jego nadmiar prowadzi do nadc

Woda utleniona. Apteczka pierwszej pomocy (1)

Upadkom, skaleczeniom, poparzeniom, zadraśnięciom, przecięciom, odparzeniom, zadrapaniom oddam tutaj pole do popisu. A co! Tuż przed wakacjami przypomnę o lekach pierwszej potrzeby. Zatem, coś do odkażania natychmiast.  Podstawowy, stary lek a i teraz w XXI wieku jest powszechny: woda utleniona, czyli 3% roztwór nadtlenku wodoru (perhydrolu): niszczy bakterie beztlenowe; pobudza gojenie i ziarninowanie ran; niszczy także bakterie w wodzie pitnej; Dzięki niej bakterie nie przedostają się przez uszkodzoną skórę. Owszem może i trochę piecze ale to na skutek reakcji niszczenia bakterii i uwalniania pęcherzyków tlenu, które penetrują przez uszkodzoną skórę. Wadą jest to, że może powodować odparzenia, ale na niewielkie otarcia i rany powierzchowne: typu płytkie przecięcie skóry, na pierwszy rzut dezynfekcji w domowej apteczce można spokojnie stosować nierozcieńczony roztwór. Obecnie jest dostępna też postać żelu (Peroxygel ) lub aerozolu. Kiedyś były tabletki o nazwie

Jaszczurka...

Obsługuję dziś mamuśkę z małym brzdącem.  Dziecię ma mniej niż roczek, siedzi sobie u mamy pod pachą, najpierw patrzy dużymi oczami na panią w okularach (czyli mnie). Potem zaciekawiło go coś innego pod ścianą. Tak się wiercił, że mało matce z rąk nie wypadł. Okazało się, że dojrzał małą jaszczurkę, która cichaczem skradała się wzdłuż ściany. I zaczęła się akcja łapania. Dżordż poszedł po ekwipunek, jak zobaczyłam co przyniósł, to zdążyłam krzyknąć: - "tylko jej nie zabijaj!" Dzierżył dzielnie kwadratową szuflę metalową wielkości ekranu od komputera i miotłę, sam ma 1,80 wzrostu. Jeszcze mu brakowało kombinezonu ochronnego. Szedł dzielnie na to małe, niewinne stworzonko, jak co najmniej na jakiegoś warana. - Nie będę jej zabijał, no co ty! - No! Bo już myślałam...Tak się na nią szykujesz. - Uważaj bo idzie do ciebie za ladę. Zwiała mi pod szafki. Przeszła sobie na kable od komputera, pod moje nogi. - Tylko mi nie piszcz! - mówi zamierzając się na nią

Sztuczna szczęka.

Dzień się zaczyna. Zaanonsował się starszy mężczyzna podając recepty. Wyłożyłam leki na ladę, podliczyłam, spojrzałam na pana z pytaniem - "czy to wszystko?" . W tym momencie, on szybciutko zgrabnym ruchem, prosto z ręki włożył sobie natychmiast - przyłapany na gorącym uczynku - do ust sztuczną szczękę...! "Tak." - Odpowiedział poprawiając sobie w międzyczasie językiem "trzecie zęby". Ja spuściłam wzrok, kąciki ust mi zadrżały od śmiechu, który starałam się opanować, stojący obok Dżordż parsknął cicho, udawałam, że tego nie widzę ani nie słyszę. Twarz pokerzystki... Podałam kwotę do zapłaty, prosząc jednocześnie o drobne. Na to pacjent do mnie: "ja pani zaraz coś pokażę..." "A cóż to mi pan chce jeszcze pokazać?" wyrwało mi się na głos niejednoznacznie, bo ta szczęka nie schodziła mi z głowy...Może mnie jeszcze czymś zaskoczy. Kolega zaczął się trząść ze śmiechu. Na szczęście, pan pokazał mi tylko portfel, żebym sobie drobne

Zmiany wiosenne.

I czeka mnie rozmowa o umowę o pracę.  Pierwsze dni za mną. Dojeżdżam do pobliskiego miasteczka.  Koleżanka jest na urlopie macierzyńskim i na ten czas będę ją zastępować. Kiedyś pracowałyśmy razem, mało tego, odbywała w mojej - byłej już aptece staż, to było gdzieś z 7 lat temu. Można powiedzieć, że pomagałam jej wtedy wkroczyć w zawód. Zżyłyśmy się i zaprzyjaźniły, bardzo ją polubiłam. I mimo tego, że Aga odeszła do innej pracy, do dziś się przyjaźnimy i utrzymujemy kontakty. A teraz, jak się okazało, przez przypadek ( choć ja twierdzę, że nic się nie dzieje przypadkiem) pracuję chwilowo za Nią. Dziwne to ale życie faktycznie zatacza kręgi...:). Taaak, nowe miejsce, inne miasto, inna okolica i całkiem Inni ludzie. Zmiana otoczenia jest mi baardzo potrzebna. Miejsce pracy. Małe miasteczko, połowa ludności to Polacy, druga połowa to ludzie z niemieckim lub śląskim pochodzeniem. Specyficzna miejscowość. Ale doświadczenie ciekawe. Pacjenci. Ludzie skromni, hardzi

The end?

I klops apteka sprzedana. Nowy rozdział. Personel się zwolnił ( ja ) lub dostał wypowiedzenie ( moje kochane koleżanki ). Ekipa trudna do zastąpienia.