Danuta (nasza nieoceniona pomoc apteczna) opowiada:
-Ty wiesz, że moja Psotka* wypadła mi z balkonu?
- I co znalazłaś ją? Żyje? - pytam.
- "No, leżała ze złamaną nóżką na samym dole. Skulona bidulka. A ona taka sprytna, po dachu łaziła tyle razy i nic. Do weterynarza ją zawiozłam 40 km stąd, bo u nas powiedział, że się nie podejmie leczenia bo to za poważna sprawa. Wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do specjalisty w stolicy wojewódzkiej. Ma zadzwonić. A na razie zrobił jej USG, rentgen, podał jakiś zastrzyk przeciwbólowy i ma zadzwonić jak skończy operację łapy. Ja nie wiem ile mnie to wyniesie. Powiedziałam mu, żeby mnie podliczył ulgowo, bo moja pensja marna...a kot nierasowy"
Basia do mnie z przejęciem: "popatrz, a mówią, że kot zawsze spada na 4 łapy i ma 7 żyć niby!"
- No ale wiesz, nie wiadomo ile razy ona tych "żyć" już wykorzystała.
Kot przeżył, operacja się udała ale rekonwalescencja była długa i bolesna. Trwała kilka tygodni. Danuta działała jak wykwalifikowana pielęgniarka weterynaryjna ze stopniem naukowych minimum doktorskim!
Pan weterynarz wykazał się wielkim sercem, bo faktycznie potraktował ulgowo swoją usługę, podliczył tylko koszty operacji i leki.
Suma sumarum: leczenie kota, z kilkoma dojazdami (lecznica 40 km od domu) kosztowało koło 400 zł. Przypominam kot rasy dachowiec pospolitus. A wypłata jego pani, to pół etatu z najniższej krajowej. Ale czego się nie robi dla swojego zwierzaka.
Na to wszystko Basia przypomniała sobie swoją historię z...chomikiem sprzed kilku lat.
- "Łaziłam z tym chomikiem do weterynarza, parę lub parenaście dni słuchaj. Co drugi dzień kroplówki mu jakieś strzykawką podawał a ja, jak ta durnaaa, namolna rozumiesz? Ten weterynarz na mnie patrzył z politowaniem a ja się uparłam, że go będę ratować! Chomik - wartość 10 polskich złotych. Bym 10 takich miała!! Ale niee. Tak łaziłam a on i tak zdechł w końcu. Kazałam na koniec temu weterynarzowi rachunek wystawić a on na mnie popatrzył, głową pokiwał, machnął ręką i do mnie mówi - <<idź pani do domu>>. Chyba mnie za wariatkę wziął. Tylko mi za te strzykawki policzył parę złotych..."
Czy to wariactwo czy ludzka wrażliwość - pozostawiam pod ocenę.
:)
aptekareczka
z dedykacją dla mojego Atuta
-Ty wiesz, że moja Psotka* wypadła mi z balkonu?
[*Psotka to mała kocica, tak zwany zwykły dachowiec, którą rok temu przygarnęła]
- I co znalazłaś ją? Żyje? - pytam.
- "No, leżała ze złamaną nóżką na samym dole. Skulona bidulka. A ona taka sprytna, po dachu łaziła tyle razy i nic. Do weterynarza ją zawiozłam 40 km stąd, bo u nas powiedział, że się nie podejmie leczenia bo to za poważna sprawa. Wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do specjalisty w stolicy wojewódzkiej. Ma zadzwonić. A na razie zrobił jej USG, rentgen, podał jakiś zastrzyk przeciwbólowy i ma zadzwonić jak skończy operację łapy. Ja nie wiem ile mnie to wyniesie. Powiedziałam mu, żeby mnie podliczył ulgowo, bo moja pensja marna...a kot nierasowy"
Basia do mnie z przejęciem: "popatrz, a mówią, że kot zawsze spada na 4 łapy i ma 7 żyć niby!"
- No ale wiesz, nie wiadomo ile razy ona tych "żyć" już wykorzystała.
Kot przeżył, operacja się udała ale rekonwalescencja była długa i bolesna. Trwała kilka tygodni. Danuta działała jak wykwalifikowana pielęgniarka weterynaryjna ze stopniem naukowych minimum doktorskim!
Pan weterynarz wykazał się wielkim sercem, bo faktycznie potraktował ulgowo swoją usługę, podliczył tylko koszty operacji i leki.
Suma sumarum: leczenie kota, z kilkoma dojazdami (lecznica 40 km od domu) kosztowało koło 400 zł. Przypominam kot rasy dachowiec pospolitus. A wypłata jego pani, to pół etatu z najniższej krajowej. Ale czego się nie robi dla swojego zwierzaka.
Na to wszystko Basia przypomniała sobie swoją historię z...chomikiem sprzed kilku lat.
- "Łaziłam z tym chomikiem do weterynarza, parę lub parenaście dni słuchaj. Co drugi dzień kroplówki mu jakieś strzykawką podawał a ja, jak ta durnaaa, namolna rozumiesz? Ten weterynarz na mnie patrzył z politowaniem a ja się uparłam, że go będę ratować! Chomik - wartość 10 polskich złotych. Bym 10 takich miała!! Ale niee. Tak łaziłam a on i tak zdechł w końcu. Kazałam na koniec temu weterynarzowi rachunek wystawić a on na mnie popatrzył, głową pokiwał, machnął ręką i do mnie mówi - <<idź pani do domu>>. Chyba mnie za wariatkę wziął. Tylko mi za te strzykawki policzył parę złotych..."
Czy to wariactwo czy ludzka wrażliwość - pozostawiam pod ocenę.
:)
aptekareczka
z dedykacją dla mojego Atuta
Komentarze
Prześlij komentarz