Wchodzi uśmiechnięty od ucha do ucha starszy pan i ze śląskim akcentem woła:
- Przyszedłem po wczorajsze leki.
- Aa to pan Piórko!?
Recepta z poprzedniego dnia, częściowo zrealizowana, miał odebrać tylko 1 lek, którego brakowało.
- Tak. To ja!.
Zadowolona z siebie, że pamiętam nazwisko, wsadziłam lek do siateczki. Pan podziękował. Zapłacił. Wyszedł.
Mijają tak ze dwie godziny.
Wpada pan Piórko z siateczką z lekiem, który mu dałam. Czerwony na twarzy, zdyszany.
- Pani kochana chyba zaszła pomyłka. To nie mój lek!
- Jak to? Pan Piórko tak?
- Piewko!
- Jak to Piewko?
- Przecież pytałam czy Piórko!?
- Pani ja przygłuchy jestem, zapytała pani coś na "pe" to powiedziałem, że to ja.
- No masz ci los, coś takiego. Ale pan widział jak wkładałam lek do siatki przecież.
- Oj tam widział. Rozpakowuje w domu, patrzę, a to nie moje!
Sytuacja komiczna, chociaż pod względem aptekarskim to śmieszne być nie powinno... Dwa podobnie brzmiące nazwiska, różne leki i akuratnie obydwóm zabrakło po opakowaniu. Jak to wiele nie trzeba.
- Panie i pan na kole (rowerze) jechał? zapytał rezolutnie Dżordż, który wszystko słyszał.
- No pewniee.
- Tyle kilometrów? (odległość do wioski 7 km - i tak 2 razy - pan pod siedemdziesiątkę...) Toś się pan najeździł! Pan masz kondycję!
- Daj pan spokój!
- I widzisz pan panie Piewko! Jak człowiek nie dosłyszy to se dopowie!
aptekareczka
- Przyszedłem po wczorajsze leki.
- Aa to pan Piórko!?
Recepta z poprzedniego dnia, częściowo zrealizowana, miał odebrać tylko 1 lek, którego brakowało.
- Tak. To ja!.
Zadowolona z siebie, że pamiętam nazwisko, wsadziłam lek do siateczki. Pan podziękował. Zapłacił. Wyszedł.
Mijają tak ze dwie godziny.
Wpada pan Piórko z siateczką z lekiem, który mu dałam. Czerwony na twarzy, zdyszany.
- Pani kochana chyba zaszła pomyłka. To nie mój lek!
- Jak to? Pan Piórko tak?
- Piewko!
- Jak to Piewko?
- Przecież pytałam czy Piórko!?
- Pani ja przygłuchy jestem, zapytała pani coś na "pe" to powiedziałem, że to ja.
- No masz ci los, coś takiego. Ale pan widział jak wkładałam lek do siatki przecież.
- Oj tam widział. Rozpakowuje w domu, patrzę, a to nie moje!
Sytuacja komiczna, chociaż pod względem aptekarskim to śmieszne być nie powinno... Dwa podobnie brzmiące nazwiska, różne leki i akuratnie obydwóm zabrakło po opakowaniu. Jak to wiele nie trzeba.
- Panie i pan na kole (rowerze) jechał? zapytał rezolutnie Dżordż, który wszystko słyszał.
- No pewniee.
- Tyle kilometrów? (odległość do wioski 7 km - i tak 2 razy - pan pod siedemdziesiątkę...) Toś się pan najeździł! Pan masz kondycję!
- Daj pan spokój!
- I widzisz pan panie Piewko! Jak człowiek nie dosłyszy to se dopowie!
aptekareczka
Pani kochana, taki upał - jak życ ? jak żyć ?
OdpowiedzUsuń